poniedziałek, 11 lutego 2013

I co tam słychać na Podlasiu? Czyli wróciłam z wycieczki

Tak! Tak! Długo się nie odzywałam, nie pisałam za wiele, ale w końcu urlop należy się każdemu. Mój był wyjątkowo udany i pewnie wszystko byłoby w porządku gdyby nie fakt, że ciężko się teraz ogarnąć i wrócić do rzeczywistości i pracy :)

Podlasie, a dokładniej wioska Gramotne, w której jest kilka domów oddalone jest od mojego miejsca zamieszkania jakieś 700km i jechaliśmy tam około 8 godzin. Spaliśmy w gospodarstwie agroturystycznym, co było dla mnie wielkim zaskoczeniem. Nigdy nie byłam na urlopie w tak malutkiej wiosce i nie spałam w takich "innych" warunkach. Ale po kolei...

DROGA
Jechaliśmy w 16 osób, 4 samochodami, więc było bardzo wesoło. Jednej z ekip towarzyszył zespół WEEKEND i piosenka "Ona tańczy dla mnie", która stała dla niektórych hitem wyjazdu. Droga była długa, ale na pewno nie nudna. W końcu trzeba wiedzieć do jakiego auta wsiąść, żeby przejechać 700km i nie zwariować :)

OKOLICA
Zaśnieżona kraina, z nie posypanymi piaskiem drogami, bo niby po co? Traktor sobie poradzi :)

A tak na poważnie to jednak całkiem inna kultura. Niby Polska, niby ten sam język, a jednak kultura i obyczaje inne. Tam ludzie na wszystko mają czas, żyją wolniej, bez Internetu, komputera itp. Pierwszego dnia wszyscy nerwowo biegali i poszukiwali Wi-Fi lub czegokolwiek, byle połączyć się z siecią. Potem odpuścili... Ja zapomniałam o netbooku, tablecie, nawet o blogu :)
Do najbliższego sklepu było około 10km, więc nikt za bardzo się z gospodarstwa nie ruszał (chyba nawet ciężko byłoby znaleźć kierowcę, bo gospodarz od obiadu polewał Bukwicę). 



JEDZENIE
Marcinek - regionalny torcik. Źródło: www.kobiecybialystok.pl
Czyli dla mnie i dla Was kwestia najważniejsza. Od razu muszę wspomnieć, że było TŁUSTO i DUŻO, ale też DOBRZE i SMAKOWICIE. Wychodzę z założenia, że regionalnych specjałów zawsze warto próbować, więc korzystałam i jadłam wszelkie niezdrowe pyszności. Plusem było na pewno to, że były one naturalne, bez chemii, dodatków i barwników. Gospodyni na powitanie upiekła nam nawet domowe pączki (był Tłusty Czwartek). A potem było już tylko lepiej... Zupy jakich nigdy nie jadłam - coś jak rosół tylko z ziemniakami i skwarkami, barszcz ukraiński i jeszcze coś, czego nazwy nawet nie pamiętam. Mięsa - praktycznie wieprzowina i dziczyzna. Pyszna, słynna na całym Podlasiu babka ziemniaczana, domowe dżemy z jagód i czerwonej porzeczki. No i Marcinek, który jest specyficznym tortem o dziwnym smaku, jak dla mnie nie do opisania, może ciut wafelkowy. Ważne, że był pyszny i nie spotykany nigdzie indziej. Podobno nie da się go zrobić w innych częściach Polski, bo nie mamy specjalnych blach. Jedna z koleżanek postanowiła się jednak z nim zmierzyć. Czekamy więc na zaproszenie...

AKTYWNOŚĆ FIZYCZNA
Następna ważna dla mnie rzecz. Pole manewru było ograniczone, nie było siłowni, basenu itp. Była jednak sauna, z której korzystałam z nadzieją na wytopienie tłuszczu (oczywiście wyszła tylko woda). Ale były długie spacery po okolicy, nawet dwu - trzy godzinne, jednak żółwim tempem, więc nie zaliczam ich do aktywności fizycznej. Natomiast wieczorne tańce już tak... Kilka godzin na parkiecie z tancerzami różnych stylów... od energicznych wygibasów do tańca chodzonego :) Niektórzy super prowadzili, inni woleli lekko poszarpać i zakręcić piruety, po czym puścić rękę partnerki, żeby sobie odleciała gdzie chce. Niektórzy woleli przytulańce. Ale czy to ważne? Oczywiście, że nie, bo grunt to dobra zabawa, a uwierzcie mi że było znakomicie.
Innych sportów nie uprawiałam, całkowity relaks, ale już dzisiaj biorę się za Ewę Chodakowską i Skalpela na rozruszanie. 

Podsumowując wyjazd był bardzo udany, ekipa wróciła zrelaksowana i zadowolona z nową energią do pracy. Tylko ja nadal nie mogę pozbierać myśli i wrócić do rzeczywistości... Trzeba będzie to powtórzyć :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz